czwartek, 12 lipca 2012

 Rozdział dwudziesty siódmy.

Nazajutrz Harry obwieścił mi wiadomość, za którą z chęcią bym go zamordowała.

- Co zrobiłeś? – darłam się na niego przygotowując śniadanie. – Zaprosiłeś tu moją matkę? Ale po co? Wyjaśnij mi to, ZARAZ. – spiorunowałam go wzrokiem. Harry skulił się na krześle i spojrzał na mnie robiąc minę niewiniątka.

- No chciałem żebyś z nią pogadała… Wiesz, powiedzenie „hej mamo! Ja żyję!” na pewno jej nie zadowoliło w stu procentach… - na jego twarzy zawitał promienny uśmiech. – Powinnaś jej to wszystko wyjaśnić. – prychnęłam i zajęłam się robieniem jajecznicy. Może i miał rację, ale kompletnie nie miałam ochoty mamie wyjaśniać tych wszystkich zawiłych spraw z moimi hybrydzimi genami…

- Kiedy tu będzie? – zapytałam. Ze złości na to lokowane stworzenie na krześle, prawie że przypaliłam jajka.

- Po południu. – jego głos wydał się dziwnie piskliwy. – Nie zabijaj mnie, proszę. – chłopak podszedł do mnie i przytulił.

- A wiesz że bym chciała? – zdjęłam patelnię z kuchenki i odwróciłam się w jego stronę.

- Ale wiesz czym to grozi? – puścił oczko w moim kierunku.

- Niestety. – westchnęłam. – Tylko jak ja jej to wszystko wyjaśnię?

- Normalnie. Jeśli będziesz owijała w bawełnę, tylko się niepotrzebnie namęczysz… Walnij jej to prosto z mostu, i po sprawie. – mówił nakładając jajecznicę na dwa talerze.

- Taa… Już to sobie wyobrażam, „słuchaj mamo, ale jest jedna sprawa. Wiesz czemu żyję? Ponieważ mam hybrydzie geny! Super, nie?”. Nie widzę w tym nic prostego… - jęknęłam siadając na krześle.

- Ale nie masz innego wyjścia. – ledwo co go zrozumiałam.

- Najpierw zjedz, a potem mów. – upomniałam go grzebiąc w swoim talerzu. Ta jego „wspaniała” informacja kompletnie pozbawiła mnie apetytu. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.

- Taa… Po południu… - mruknęłam wstając. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi i je otworzyłam.

- Hej skarbie. – przywitała mnie mama z promiennym uśmiechem.

- Hej. – uścisnęłyśmy się na powitanie.

- Dzień dobry! – rykną z kuchni Harry, a mama  lekko się zaśmiała.

- Dobry. – odkrzyknęła w jego kierunku. – Harry mówił mi przez telefon, że chcesz mi coś pilnie wyjaśnić. Więc jestem. – ponownie się uśmiechnęła. Bardzo pilnie, pomyślałam.

- No… - usiłowałam zacząć, lecz głos uwiązł mi w gardle. – Może pójdziemy do jakiegoś parku, czy gdzieś… - zapytałam mamy kiedy wchodziłyśmy do salonu.

- Po co córeczko, przecież tu też jest dobrze. – wzięłam głęboki wdech.

- Muszę ci wyjaśnić, dlaczego żyję. – powiedziałam na jednym wydechu. Mama spojrzała na mnie unosząc jedną brew do góry.

- Słucham. I nie ukrywam, że chciałabym wiedzieć, jak to się stało, że mimo tego iż widziałam cię martwą… Mogę z tobą rozmawiać. – głos mamy stał się poważny.

- Cała sprawa tkwi w genach… Hybrydzich genach. – brew mamy powędrowała jeszcze bardziej w górę. – Tak, nie przesłyszałaś się. Genach hybrydy… - w skrócie wyjaśniłam mamie o całej sprawie i o tym, co zrobiła dla mnie Gosia.

- I już nią nie jesteś? – zapytała kiedy skończyłam.

- Nie. Ale mogę być. - mama ściągnęła brwi.

- Zaklęcie  Gosi, będzie trwało tak długo dopóki… Dopóki nikogo nie zabiję. – wymamrotałam. Usłyszałam że siedząca koło mnie mama głośno zaczerpnęła powietrza. – Nie martw się. Nie mam zamiaru tego robić. Umiem się opanować. – jak na razie umiałam. Jeszcze nie naszła mnie ochota aby to zrobić, z wyjątkiem dzisiejszego poranka. Mama posłała w moim kierunku blady uśmiech. Odwzajemniłam go i spojrzałam na zegarek.

- O matko, to już jest 14? – nawet nie zauważyłam jak szybko upłyną mi czas na rozmowie z mamą. Wstałam z kanapy i pognałam do przedpokoju ubrać buty. – Przepraszam mamuś, ale muszę już iść. Avalon czeka.

- Kto? – zapytała mama wchodzą ca mną na korytarz.

- Pracuję jako niania. – tłumaczyłam mamie zakładając buty. – Avalon, to córka pani Smith. Opiekuję się nią. – mama pokiwała głową zamyślona. Najwidoczniej próbowała przyswoić sobie to co przed chwilą jej tłumaczyłam. W końcu te geny z nikąd się nie wzięły, ona albo tato musieli mi je przekazać.

- Muszę już iść, bo zaraz się spóźnię, do ich domu jest kawałek. – otworzyłam drzwi i spojrzałam w kierunku wciąż zamyślonej mamy.

- Dobrze, dobrze. Ja tu zostanę. O której wrócisz?

- Em… Około 20? Zależy o której wróci pani Smith. – mama ponownie pokiwała głową. – Pa. – mruknęłam i wyszłam. Po głowie ciągle chodziła mi ta rozmowa. To musiał być dla mamy szok, tak samo jak dla mnie kiedy obudziłam się dwa metry pod ziemią przysypana piachem… Wyszłam na dwór. Chłodny podmuch wiatru owiał moja twarz. Szybkim krokiem udałam się w kierunku domu pani Smith. Nie miałam ochoty wzywać taksówki, musiałam ochłonąć po całej rozmowie z mamą. Gdybym szybciej dostała się na miejsce nie miałabym na to aż tak wiele czasu. Doś długa droga jednak minęła mi zbyt szybko. Spojrzałam na zegarek, była 14:30, idealnie. Zapukałam do drzwi. Momentalnie otworzyła je pani Smith.

- Dzień dobry. – powiedziała i wpuściła mnie do domu.

- Dobry. – odpowiedziałam kobiecie która udała się do salonu. Na jednej z kanap siedziała mała Avalon. Kiedy dziewczynka tylko nie zobaczyła, przybiegła do mnie i przytuliła się do moich nóg.

- Beata! – zapiszczała radośnie. – Fajnie że już jesteś. – uśmiechnęłam się do dziewczynki i pogłaskałam ją po głowie.

- Ja też się cieszę.

- Beato. – zaczęła pani Smith. – Z Avalon posiedzisz tak do 23. Pieniądze na jedzenie masz na blacie w kuchni. Życzę wam miłego dnia. – dodała kierując się już w stronę wyjścia. Mała odprowadziła ją smutnym wzrokiem. Zauważyłam że po policzku spłynęła jej maleńka, kryształowa łezka. Dziewczyna czym prędzej starła ją wierzchem dłoni. Nagle ogarnęło mnie wielkie współczucie dla tej małej istotki. Te biedne maleństwo pewnie czuło się nieswojo w domu bez swojej mamy… Kucnęłam przed smutną twarzą dziewczynki.

- Uśmiechnij się. Razem będziemy się świetnie bawić. – na twarzy Avalon pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Jak na małe dziecko, była dość dojrzała. Wzięłam małą za rękę i poprowadziłam do jej sypialni.

- To w co chcesz się bawić? – zapytałam przeglądając obszerną półkę z gigantyczną ilością zabawek.

- Nie chcę się bawić. – burknęła. – Opowiesz mi coś? – z ciepłym uśmiechem obróciłam się w jej stronę.

- Oczywiście. Opowieść o księżniczce Avalon. Może być? – na twarzy dziecka pojawił się promienny uśmiech.

- Tak! – zapiszczała radośnie i usadowiła się na łóżku. Usiadłam koło niej, i zaczęłam swoją opowieść.

- Dawno, dawno temu, w magicznej krainie żyła księżniczka Avalon. Ale nie była to zwykła księżniczka. Była magicznym elfem. – Avalon przybliżyła się do mnie. Kiedy spojrzałam w jej kierunku, ujrzałam tylko wielkie wpatrzone we mnie z zaciekawieniem oczy. – Pewnego dnia…



  Moja opowieść ciągnęła się i ciągnęła, aż mała zasnęła z głową na moich kolanach. Najdelikatniej jak potrafiłam, położyłam jej głowę na poduszkę, a ciało przykryłam kocem. Na paluszkach wyszłam z pokoju i zgasiłam światło. Powoli dochodziła 18. Szybkim krokiem udałam się w kierunku kuchni, ponieważ od opowiadania przeraźliwie zaschło mi w gardle. Było to uczucie bardzo zbliżone do głodu hybrydy. Skrzywiłam się lekko na wspomnienie, jak w tamtym okresie mojego życia, gardło potrafiło mnie koszmarnie piec. Kiedy doszłam do kuchni, do szklanki nalałam wody i usiadłam na blacie. Ogarniała mnie taka cisza, że nawet moje oddechy wydawały się nieść echem po domu. Myślami ponownie wróciłam do porannej rozmowy. Czy mama już się z tym oswoiła? Spojrzałam na telefon. Nic. Żadnej wiadomości, ani nieodebranego połączenia. Wsunęłam telefon do kieszeni i upiłam kolejny łyk wody. Ciszę wokół mnie, rozdarło otwieranie zamka od drzwi. Zeszłam z blatu i szurając nogami weszłam do holu. Przede mną stał nie kto inny jak Justin. Na jego widok skrzywiłam się znacznie, i powrotem wróciłam do kuchni. Chłopak z głośnymi krokami udał się za mną.

- Hej. – powiedział, a raczej wychrypiał. Usłyszałam za sobą jak łapie za butelkę wody. W niecałą minutę zdążył ją opróżnić. Nagle poczułam woń alkoholu. No jasne. Był pijany. Niechętnie odwróciłam się w jego stronę.

- Nie budź Avalon. Lepiej żeby nie widziała brata w takim stanie. – burknąłem w jego kierunku.

- No. – Bieber opróżniał już kolejną butelkę wody. Zniesmaczona patrzyłam na niego jeszcze kilka chwil, aż zaburczało mi w brzuchu. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam składniki potrzebne mi do zrobienia kolacji. Kiedy dość ostrym nożem kroiłam pomidora, poczułam czyjeś ręce na mojej talii. Odwróciłam się, z nożem w ręce.

- Co ty wyprawiasz? – zapytałam opryskliwie chłopaka. Spojrzał na mnie podpitym wzrokiem. Nie zdjął jednak rąk z mojej talii. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmieszek.

- A co? Nie podoba ci się? – jego dłonie powędrowały wyżej. Nie myśląc co robię, przyłożyłam dłonie do jego klatki piersiowej i z całej chwili odepchnęłam w tył. Z łomotem poleciał na szafki. Wyczułam że coś wilgotnego skapuje z mojej dłoni. Kiedy przeniosłam na nią wzrok, aż się przeraziłam. Krew spływała z ostrza noża na rękojeść, a następnie na moją rękę gdzie wsiąkała w rękaw koszuli albo skapywała na ziemię. Panicznie spojrzałam w stronę chłopaka. Jego T-shirt był rozcięty na prawej piersi, co uwidaczniało płytką, choć strasznie krwawiącą ranę. Justin skrzywił się z bólu.

- Auć. – sykną. – Rozumiem że nie lubisz jak się ktoś do ciebie przystawia, ale żeby z nożem?

- Prze… Prze… Przepraszam. – bąknęłam.

- Nie przepraszaj tylko podaj mi jakąś ścierkę. – Bieber usiłował zatamować coraz słabiej lecącą krew koszulką. Jak przybita do podłogi, rzuciłam w jego kierunku ręcznik. Mój wzrok wciąż był wbity w krew, a w gardle poczułam znajome pieczenie. Moja prawa noga zrobiła krok w kierunku krwawiącego.

„Co ty robisz! Opanuj się!” – krzyczało coś w mojej głowie. Walcząc sama ze sobą cofnęła nogę i odwróciłam wzrok. Nie mogłam się na niego rzucić. Nie mogłam ponownie stać się krwiożerczą hybrydą.

- Muszę iść. – burknęłam i jak oparzona wybiegłam z kuchni. Mimo tego, że martwiłam się czy chłopakowi nic nie będzie, musiałam to zrobić. Nie miałam innego wyjścia jak ucieczki z tej przepełnionej zapachem krwi kuchni. Kiedy wybiegłam na dwór, i zaczerpnęłam świeżego powietrza, uspokoiłam się lekko. Jednak nie na tyle, żeby zapomnieć o tym co chciałam przed chwilą zrobić. Nie mogłam wyrzucić z pamięci tego przepięknego zapachu świeżej, ludzkiej krwi… 



No i jest nowy, chyba wyczekiwany przez wszystkich. Ja odpowiednio podziękuję odpowiednim osobom. Mam nadzieję, że się podoba i oczekuję, że komentarzy też ni będzie za mało. Pozdro.

Kliknj - zobaczysz więcej
 

3 komentarze:

  1. Rozdział... Co by tu dużo gadać, super. Że tak napiszę, lepiej bym tego nie potrafiła napisać. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogólnie fajne, nie rozumiem po jakiego czorta są te przerwy między poszczególnymi wątkami. Jedna czy dwie literówki ale komu się one nie zdarzają. :) Czekam. MY SALSA.

    OdpowiedzUsuń
  3. jej.. no zdziwiłam się :>
    myślałam że to koniec tej hybrydy.. aż tu nagle .. no no :D
    mega <3 robi się takie ciekawe więc next part, please ! :D

    OdpowiedzUsuń